Muzeum Lubuskie im. Jana Dekerta w Gorzowie Wielkopolskim zaprasza na spotkanie z artystką malarką Julią Medyńską, autorką wystawy „Aurora” w sobotę, 14 maja 2022 roku (Noc Muzeów) o godzinie 20:00 oraz 21:00 w Zespole Willowo-Ogrodowym – filii Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta przy ul. Warszawskiej 35 w Gorzowie Wielkopolskim. Spotkanie poprowadzi dr Karolina Korenda-Gojdź.
Julia Medyńska, urodzona w 1981 roku w Gdańsku. Malarka i aktorka. W 1985 roku, wraz z rodziną, jako mała dziewczynka, uciekła do Berlina Zachodniego. Dzięki różnym artystycznym aktywnościom ujście emocji znajdowała najczęściej w sztuce. Po ukończeniu szkoły średniej i maturze wyjechała do Nowego Jorku, aby w Lee Strasberg Theatre oraz The Neighborhood Playhouse studiować aktorstwo. Występowała na OFF-Broadway w Manhattan Ensemble Theatre. Wkrótce potem ruch, pozy i gesty wprowadziła w ramy swoich przedstawień malarskich. W 2009 roku podjęła studia sztuk wizualnych w Columbia University, zdobywając tytuł magistra. Za swoje obrazy otrzymała nagrody i wyróżnienia. Została dwukrotną stypendystką fundacji Elizabeth Greenshields. Po ostatnich wystawach w Londynie (School Gallery), Warszawie (Galeria Art) i Kopenhadze (Pilipczuk Gallery) obecnie przygotowuje wystawy w Norymberdze (Krakauer Haus, marzec 2022), Warszawie (artinfo, wrzesień 2022) i Santa Cruz naTeneryfie (Galeria ATC, wrzesień 2022).
„Gdy wypowiadamy słowo „jutrzenka”, odruchowo spoglądamy w górę, oczekując spektakularnych zjawisk; rozbłysków protonów, jeszcze bladej jasności przed świtem lub znaków z nieba w boskim wykonaniu.
W stronę tego boskiego signum prowadzi nas tytułowy obraz wystawy. „Aurora” to przedstawienie bardzo dynamiczne. Ten ruch ma jednak zupełnie inny charakter niż w mitologicznej opowieści czy u Guida Reniego i Giovanniego Francesca Barbieriego, gdzie bogini z lekkością wkracza na firmament. Aurora Julii Medyńskiej walczy, aby oderwać się od ziemi. Zamiast kwiatów i pochodni, jak jej mityczny pierwowzór, dzierży sztylet, a koniuszkami palców drugiej dłoni podtrzymuje odciętą głowę. Może to głowa jednego z synów? Przygląda się jej, kierując w blask pochodni. Aurora wpada w wirującą jasność i próbuje wzbić się, ale ciąży jej boska, szafranowa szata. Są i anioły, ale inaczej niż na przedstawieniach wniebowzięcia Marii Panny. Nie pomagają, nie wznoszą jej ku niebu, ale obciążają.
Światło, ruch, teatralność i odwołania do barokowych mistrzów. Tak w kilku określeniach można opisać malarstwo Julii Medyńskiej. Brakuje wśród nich jeszcze jednego słowa: nieoczywistość. Jest barok, ale w nieoczywistych trawestacjach motywów, z paletą barw, wziętą od siedemnastowiecznych mistrzów, ale złamaną ciemną zielenią, której tak wiele na obrazach artystki. Dużo na nich światła, ale są to blaski i przebłyski – przed świtem albo chwilę przed zachodem, ciągle na granicy. Jak w teatrze buduje to napięcie i dodaje tajemniczości. Dynamiki pozom przyjętym przez bohaterów dodaje niedbałość wykonania, czuje się pośpiech, widać zamaszyste ruchy pędzla. Kształty są niedomknięte, a intuicyjność bierze górę nad konceptem.
Niepokojące i nieoczywiste są postaci dzieci, obecne w wielu pracach artystki, zawsze w relacji ze starszymi. Nie są to dzieci tulone i bezpieczne. Zło czai się. Wyciągnięte w stronę dziecka dłonie nie zawsze są pomocne i opiekuńcze. Nawet anioł, który powinien zdążać z pomocą, jest osłabiony swoją niekompletnością. A dziecko, niemowlę leżące pod krzyżem, ocalone, bo obmyte wieczną wodą, czy w niej zatopione? Jest świadkiem ukrzyżowania, ale zdekonstruowanego. To ukrzyżowanie w pozie bezsilności i bezwładności.
Artystka zwodzi nas, prowadząc w stronę motywów na pozór znanych. Tyle że nie o te znaczenia jej chodzi. Żongluje nimi, ubiera w nowe kostiumy i dodaje alternatywne zakończenia, nie zawsze takie, na jakie jesteśmy gotowi. Ten teatr ma obnażyć teatralność życia, która poza sceną przynosi cierpienie”.
(Karolina Korenda-Gojdź)